Każdy kraj, w którym jestem, staram się poznać od kuchni. Dosłownie i w przenośni. Już dawno odkryłem, że kultur nie poznaje się w muzeach ani kościołach, tylko na dworcach, bazarach i w supermarketach. Do tego nie wyobrażam sobie zwiedzania bez spróbowanie miejscowych specjałów kulinarnych. I nie chodzi tu o eksponowane na głównych arteriach, drogie restauracje dla turystów z grubym portfelem. Najlepsze są małe bary oddalone od centrum, w których nie ma kelnera we fraku, a wystrój wnętrza przyprawiłby Magdę Gessler o zawał serca. Nie trzeba silić się nawet na znalezienie przybytku z tradycyjnym jedzeniem w menu. Polecam objechać Europę od północy do południa i w każdym kraju zajrzeć do baru chińskiego. Ten rodzaj przybytków gastronomicznych wyjątkowo lubi przesiąkać regionalizmami, z których można wysnuć daleko idące wnioski kulturoznawcze. Ba, nie jest konieczne nawet objeżdżanie Europy - wystarczy pójść do 5
chińczyków w Poznaniu i 5 w Warszawie, by wyczuć subtelne różnice między tymi miastami, których korzenie sięgają chyba jeszcze zaborów, gdy nikomu żadni Chińczycy prowadzący knajpę się nie śnili.
Swój pierwszy pobyt w Niemczech w 2003 zapamiętałem z fasolki na zimno w occie oraz z bawarskiego piwa pszenicznego z lokalnych browarów. W 2011 znów miałem przyjemność być u wschodnich sąsiadów. Zaglądałem namiętnie do marketów Aldi i Penny, gdzie kupowałem
Wurst oraz mezzo colę. W zakupach pomagał mi ks. Michał, który biegle włada językiem niemieckim. Ja niestety uczyłem się go przez 4 lata, miałem w tym czasie 4 nauczycieli, a każdy z nich stosował inne metody, słowniki i podręczniki. Chociaż zawsze miałem czwórki i piątki, teraz potrafię powiedzieć tylko
guten Tag. Przy któreś wizycie w sklepie naszło mnie zapytać ks. Michała, jak po niemiecku powiedzieć "kwas chlebowy". A on na to, że Niemcy czegoś takiego nie znają. Zdziwiłem się, ale nic, przyszło mi żyć ze świadomością, że my nie mamy prawdziwego
Wursta ani prawdziwego
Weißbiera, a oni nie mają prawdziwego kwasu. Można oczywiście wprowadzić kwas na ich rynek, no ale ja z moim
guten Tag raczej tego nie dam rady zrobić.
Przełom przyszedł w 2014. W sklepie osiedlowym mają zwykle jeden rodzaj kwasu który akurat dotarł do hurtowni i pod pewnymi względami jest to dobre, bo nie przywiązuję się do konkretnej marki ani smaku. Razu pewnego mieli litrowe butelki plastikowe z kwasem firmy
Cabana z Białogardu (dziwna rzecz, to już drugi znany mi kwas produkowany w
Białogardzie). Z pewnością Cabana zagości jeszcze na tym blogu w kontekście tego, jak nie prowadzić marketingu kwasu chlebowego, ale teraz skupmy się na ważniejszym odkryciu. Przed Państwem butelka:
I niby nic dziwnego w tym nie ma, ale popatrzmy na etykietę z drugiej strony:
Jak widać, nasz kwas trafia na rynek niemiecki, gdzie jest sprzedawany jako
Brotgetränk, czyli
napój chlebowy. Szybka kwerenda w internecie sugeruje, że za Odrą funkcjonują też nazwy
Kwas oraz
Kwass. Nasz ulubiony napój zdaje się być tam jednak dość niszowy i kojarzyć się z rosyjskim folklorem.
Odkryłem jeszcze jeden napój - Brottrunk. To nazwa własna, marka jest zarejestrowana przez firmę
Kanne Brottrunk GmbH & Co. KG. Nie miałem okazji pić tego napoju, ale z tego co widzę i czytam, różni się smakiem od naszego kwasu. Przy okazji odkryłem, że powstał nowy blog o podobnej tematyce, który temat
już poruszał. Pozdrawiam :).
Źródło: Kanne Brottrunk GmbH & Co. KG