wtorek, 15 lipca 2014

Podróże kształcą

Poza piciem kwasów chlebowych w ilościach większych niż to społecznie przyjęte, hobbystycznie zajmuję się także podróżowaniem. Właśnie wróciłem z wyprawy na Zakaukazie. W tej części świata nadal spore są rosyjskie wpływy kulturowe, a picie kwasu jest bardziej popularne niż u nas. Mimo to w żadnym sklepie Gruzji ani Armenii nie widziałem kwasu w lodówce. Może miałem pecha, a może kwas był, ale z powodu bariery językowej o tym nie wiedziałem.

Można za to kupić kwas na ulicy z dystrybutora. Pierwszy znalazłem w Erywaniu, stolicy Armenii. Stał na targowisku, gdzie sprzedaje się warzywa, owoce, ryby, martwe i żywe kurczaki oraz papugi. Pani obsługującą dystrybutor z wielkim, rosyjskim napisem KBAC miała też klatkę, do której przywiązała żywe koguty na handel. Napełnienie kwasem butelki litrowej kosztowało 200 dramów, czyli mniej więcej 1,50 zł:

Podobne dystrybutory - z napisem w języku rosyjskim i gruzińskim - stoją w Batumi. To gruziński kurort nadmorski, do którego tłumnie ściągają turyści, chyba najwięcej jest wśród nich Rosjan. Kwas jest świetnym sposobem na orzeźwienie po kilku godzinach spędzonych na plaży. I tu poprosiłem o napełnienie litrowej butelki, co kosztowało 1 lari (1,74 zł). Tak się złożyło, że była to plastikowa butelka po piwie, z której sobie popijałem publicznie na dworcu i w autobusie. Nikt się jednak nie czepiał i nie musiałem tłumaczyć, że to kwas, bo picie piwa na ulicy w Gruzji nie jest niczym dziwnym.

Z Gruzji do Polski wracałem przez Litwę. O tym w następnym wpisie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz